Jeszcze trochę potrwa zanim bez łez będę mogła o tym spokojnie mówić. Jedynie jako dziecko miałam w swoim życiu okres bez psa. Przez wszystkie kolejne lata zawsze towarzyszyły mi psy.
8 lat temu trafiła do nas z adopcji Adela, wspaniały, radosny, 7-miesięczny grzywacz chiński. chodząca iskra, tańcząca w kółko z byle okazji, posłuszna. Bardzo się do siebie przywiązałyśmy. Świetnie się dogadywały się z Funią, która przy młodym psie sama odmłodniała.
Rok temu okazało się, że Adela zaczęła chorować na białaczkę limfocytarną. Dobrze tolerowała leki, czuła się po nich świetnie A to dało nam złudną nadzieję, że z tego wyjdzie. Tymczasem choroba podstępnie atakowała dalej jej małe ciałko i w przeddzień Wigilii zabrała moją Adelę. Dwa dni później odeszła za nią również Funia.
To bardzo bolesna dla nas strata.
Wciąż łapię się na tym krojąc w kuchni warzywa, że nie mogę już rzucać psom kawałeczków a jeśli coś mi spadnie, sama to będę musiała podnieść. Że Adela nie będzie już czekać aż podam jej do wylizania kubeczek po śmietanie a Funia nie będzie zaganiać kur do kurnika.
Budzę się w nocy z przeświadczeniem, że słyszałam brzęk psiej miski, że Funia stuka łapką w okno balkonowe żeby wpuścić ją do domu, albo że nad ranem stuka do drzwi sypialni bo chcę wyjść na spacer.
Po raz pierwszy poszłam wczoraj do lasu na spacer bez moich psów i wierzcie mi to było naprawdę smutne.
Obie mają teraz swoje miejsce pod mirabelką. Wiosną posadze tam krzaki białych i różowych róż.
:( :( :(
OdpowiedzUsuńO nie :( Bardzo, bardzo Ci współczuję, Małgorzato, bo sama kilkukrotnie miałam okazję przekonać się, jak to jest. Rok temu (też przed świętami) straciliśmy swojego ukochanego zwierzaka. Wcześniej zaś kilka innych.
OdpowiedzUsuńTulę Cię mocno...
Dziękuję, przezywam swoją żałobę intensywniej pracując, słuchając audiobooków i planując warzywnik. Nie jestem jeszcze gotowa na kolejną adopcję, ale prędzej czy później to nastąpi. A jak to było u Ciebie?
UsuńOstatni raz miałam psa w Polsce, blisko 20 lat temu. Zmarł, bo był schorowany mocno. Życie zwierzaków domowych jest zdecydowanie za krótkie... Co to jest kilkanaście lat?
OdpowiedzUsuńOd kiedy mieszkam w Irlandii, mam tylko i wyłącznie koty - takie zrządzenie losu, bo żaden z nich nie był planowany, jednak los chciał, że nasze drogi się łączyły w pewnym momencie. Jako że są to koty wychodzące (zdziwiłabyś się, ile kocich spraw ma taki zwierzak codziennie do załatwienia ;)), to niestety zdarzają się im czasem wypadki - po osiedlu jeździ mnóstwo samochodów... Tak właśnie w grudniu 2021 roku straciliśmy naszą ośmioletnią kotkę. Była kochana, wierna, wdzięczna (przygarnięta z ulicy)... I choć zarzekaliśmy się wtedy, że już więcej kotów nie przygarniemy, los znów zdecydował inaczej i zesłał nam młodego kociaka z kulawą nogą. Los wiedział, co robi :)
Pozdrawiam serdecznie i przesyłam ciepłe, pozytywne myśli.
PS. Jako że mój blog jest teraz otwarty tylko dla zaproszonych użytkowników, wysłałam Ci zaproszenie na niego (mogło wpaść do spamu). Jeśli oczywiście jesteś jeszcze zainteresowana zaglądaniem, jeśli nie - nie ma problemu ;) Nie musisz go akceptować.
Dokładnie rozumiem co piszesz, też mamy cztery koty mieszkające na zewnątrz. A propos kocich dróg to bardzo mnie interesuje podpatrzeć którędy chodzą gdzie przebywają w ciągu dnia i nocy. To musi być bardzo ciekawe. Nasza ulica na szczęście nie jest zbyt ruchliwa więc cały czas liczę na to że są tu w miarę bezpieczne.
UsuńOj przeoczyłam twoje zaproszenie do bloga już szukam w spamie, Dziękuję ci za zaproszenie.
Tak - zawsze bardzo mnie to interesuje i chętnie zamontowałabym im kamerkę szpiegującą, żeby wiedzieć, gdzie i u kogo bywają ;)
OdpowiedzUsuńNasze są rozpuszczone i mieszkają w domu - dwa starsze są wychodzące, najnowszy nabytek na razie jest przetrzymywany w domu, bo ma problemy z nogą i czekają go wizyty u weterynarza + sterylizacja. Z czasem pewnie zaczniemy go wypuszczać do ogródka, ale to dopiero po wszystkich zabiegach.